ANKA HERBUT: Właśnie wróciłeś z męskiego obozu, który prowadziłeś w lesie – co daje taka męska wspólnota, czego nie da się załatwić na prywatnych sesjach albo po prostu solo?

MARCIN SZOT: Grupa, czy to męska, czy mieszana, tworzy dynamikę, która na sesjach indywidualnych jest nieosiągalna. Intensyfikuje procesy, emocje, energie. Gdy słyszymy coś od grupy osób, dużo łatwiej jest nam to przyjąć. Pracy z cieniem – a na tym polega głównie moja praca – z założenia nie da się robić w pojedynkę, bo wszystko co jest w cieniu, jest tam z jakiegoś powodu i potrzeba drugiej świadomości, albo nawet kilku, żeby zostało zauważone. Żeby zauważone zostały na przykład rany, które dla części z nas są kulturowo zakazane albo są przez nas wypierane.

Taka tymczasowa męska wspólnota, jaką budujemy na wyprawach, tworzy bezpieczną przestrzeń, gdzie można zostać zobaczonym w swoim świetle i cieniu; z jednej strony można dostać szczerą informację zwrotną na temat tego, jak się przed sobą chowamy, jak oszukujemy siebie i innych; z drugiej można też zostać szczerze docenionym. I jedno, i drugie jest czymś wyjątkowym w naszym społeczeństwie, bo zostało wyparte przez mdłe bycie miłym niezależnie od sytuacji. A nasze dusze i serca są tego głodne.

Bycie zobaczonym i przyjętym przez męską wspólnotę, czyli namiastkę plemienia, to spełnienie tęsknoty, którą – śmiem twierdzić – odczuwa każdy mężczyzna. Przez setki tysięcy lat w rdzennych społecznościach i w różnych grupach etnicznych ta tęsknota była zaspokajana, dopóki nie zaprzestano męskich inicjacji, a prawdziwe wspólnoty przestały istnieć. Myślę, że dlatego jako nastolatkowie robimy te wszystkie głupie albo ryzykowne rzeczy.

Archetypowo to mężczyźni inicjują innych mężczyzn do bycia dorosłym członkiem społeczności, a w naszej kulturze mężczyźni praktycznie nie spędzają jakościowego czasu w połączeniu i bliskości.

W swojej pracy z mężczyznami używasz kategorii „wojownik serca” – co ona dla ciebie oznacza?

Sam wciąż to odkrywam. Nazwa przyszła do mnie jakieś 5 lat temu, ale dopiero w tym roku poczułem, że dojrzałem na tyle, żeby praktycznie sprawdzać podczas warsztatów, co to znaczy. I te odpowiedzi się zmieniają. Teraz oznacza to dla mnie łączenie się z energią wojownika, żeby służyć sercu. Żeby otwierać je na wzruszenie, piękno i bliskość ze światem, by podążać za nim, żyć z nim w zgodzie, by mieć odwagę, żeby nazywać bullshit swój i innych.

Na ostatniej wyprawie poczułem ogromne wzruszenie, gdy dotarło do mnie, że Wojownik Serca to dla mnie też Wojownik o Serca. Na te warsztaty przychodzą mężczyźni, którzy – podobnie jak ja – przez większość życia byli poddawani programowaniu tego, jaki mężczyzna powinien być: racjonalny, mocny, twardy, pozbawiony czucia, bliskości, cyniczny, nakierowany na pieniądze i osiągnięcia. Główną osią tego programowania jest kulturowy zakaz wstępu do miękkiego rdzenia własnego serca, gdzie rodzi się bliskość, połączenie z samym sobą i światem.
Wejście tam oznacza spotkanie ze swoimi lękami, rozpaczą i pustką, a to jest w naszej kulturze uznawane za słabość i zaprzeczenie męskości.

Każdy z nas wytworzył sobie maski, persony i mury obronne, które pokazujemy światu, żeby nie dać się nikomu tam dotknąć. I gdy ktoś próbuje to zrobić, wyciągamy działa obronne wytwarzane od wczesnego dzieciństwa, żeby chronić się przed atakiem. Problem w tym, że w tych właśnie miejscach możliwa jest bliskość i intymność z naszymi partnerami_partnerkami, dziećmi, przyjaciółmi, sobą, światem.  Jeśli chcę dotknąć mężczyzn w te miejsca, oznacza to również spotkania ze wszystkimi ich mechanizmami obronnymi.

Czemu męskie wyprawy organizujesz akurat w lesie? Wiem, że ważna jest dla ciebie kategoria „dzikości”. Dzisiaj z perspektywy postkolonialnej to słowo jest bardzo kontrowersyjne, ale jako pewien potencjał emocjonalny czy energetyczny jest dla ciebie jednak istotne.

Od zawsze czułem bardzo mocne połączenie z naturą i lasem, od kilku lat regularnie robię własne odosobnienia w lesie, które niezwykle dużo mi dają. Z tego zrodził się pomysł poprowadzenia wypraw dla mężczyzn i takie przekonanie, że nie ma lepszego miejsca na głęboki warsztat z emocjami dla mężczyzn niż las. W ten sposób realizuję też dwie swoje wielkie miłości – bycie w naturze i pracę z ludźmi.

Dzikość jest dla mnie ważna z tego względu, że praca z emocjami i duża część tego, co robię, jest o powrocie do ciała i natury, autentyczności, bycia sobą, a więc tym, kim jesteśmy w ciele i emocjach, a nie, kim powinniśmy być wedle oczekiwań społeczeństwa. Z moich doświadczeń wynika, że nic tak dobrze nie odziera z tego wszystkiego, jak samotne bycie w naturze. Na wyprawach jesteśmy w grupie, ale jesteśmy tam sami jako grupa, a przyroda niesamowicie wspiera ten proces.

Pracujesz też z mężczyznami nad uczuciami strachu i lęku. Od wielu lat słyszy się o kryzysie męskości i zastanawia mnie, jak lęk i strach są według ciebie związane z opresyjnym modelem męskości hegemonicznej, którą w pracy z mężczyznami starasz się rozbrajać?

Z moich doświadczeń z pracy z mężczyznami wynika, że większość z tego, co robimy i czego nie robimy, ma źródło w nieuświadomionym strachu i lęku. Na poziomie ciała i doświadczenia jest to jest dla mnie dość świeże odkrycie – wcześniej rozumiałem to jedynie intelektualnie. To jest dla mnie totalny game changer, a jednocześnie nie bardzo jeszcze wiem, jak o tym mówić, bo mam wrażenie, że jest to temat totalnie wyparty społecznie, przede wszystkim z ciała. Także w obszarze szeroko pojętej duchowości i rozwoju osobistego.

Jeśli nasze doświadczenia z bliskością, miłością, otwieraniem serca, przynależnością czy byciem sobą były trudne i bolesne, a nie mieliśmy możliwości tego emocjonalnie przeżyć – a prawie wszyscy tego doświadczyliśmy – to za każdym razem zbliżając się do kogoś lub czegoś, kto/co nam o tym przypomina, będziemy czuć lęk.
Co oznacza, że większość ludzi odczuwa pewien poziom lęku praktycznie nieustannie, choćby dlatego, że żyjemy w kulturze, która niemal całkowicie tłumi czucie i wyrażanie emocji, zwłaszcza strachu, smutku i gniewu.

Jak to się ma do patriarchatu, który – choć w różnym stopniu – to jest jednak opresyjny wobec wszystkich płci?

Wyobraź sobie człowieka w męskim ciele, które czuje ogrom lęku przed byciem istotą czującą, pragnącą bliskości, miłości czy wspólnoty, a więc tak naprawdę przed byciem sobą. Człowieka żyjącego jednocześnie w kulturze, która wtłacza w niego przekonanie, że czucie strachu i lęku, jest niemęskie, że oznacza słabość i w ogóle wszystko, co najgorsze.

Co to produkuje? Moim zdaniem wszystko, co składa się na to, co nazywamy powszechnie toksyczną męskością i wszystko, co nam się kojarzy z patriarchatem, czyli kultura dominacji, przemoc, agresja, wypieranie i niszczenie wrażliwych części siebie, ciała, kobiecości, pęd za nieśmiertelnością, odłączenie od natury, dusz, serc, systematyczne niszczenie Ziemi i być może wkrótce w ogóle wyniszczenie gatunku ludzkiego. Myślę, że gdyby mężczyźni potrafili czuć swój strach i lęk, ten świat byłby zupełnie inny.

Niedawno zostałeś tatą. Jak to zmieniło jakoś twoje spojrzenie na męskość? Pytam trochę o emocjonalny aspekt tego doświadczenia, a trochę o ten zawodowy.

Jak urodził się mój syn, to mi się przypomnieli ci wszyscy ojcowie, którzy mówili, że jak będę miał syna, to zrozumiem 🙂

Ojcostwo jest więc dla mnie w dużej mierze doświadczeniem niemożliwym do zwerbalizowania. Natomiast powiedziałbym, że bycie tatą daje mi codziennie pole do ćwiczeń, sprawdzania i weryfikowania wszystkiego, czego uczyłem się i co trenowałem do tej pory w pracy z emocjami, relacjami i męskością. Jeśli pewne rzeczy sprawdzają się w oku cyklonu, którym jest młoda rodzina, to wierzę w to, że mają wartość.

Dla mnie jest to największa inicjacja ze wszystkich i najmocniejszy, najgłębszy, najdłuższy warsztat rozwojowy, na jakim byłem. Ponieważ spotykam się teraz ze swoimi granicami, z niewiedzeniem, z bezsilnością – także w relacji partnerskiej – to jestem trochę zmuszony do tego, żeby pracować z tym wszystkim i to mnie niesamowicie otwiera, uczy, motywuje.

No i sama relacja z moim synem bardzo otwiera mi serce i rozmiękcza je, gdy sobie na to pozwalam – wcześniej nie wyobrażałem sobie nawet, że mógłbym kogoś tak kochać. Ta relacja i rodzicielstwo z jego wyzwaniami, sprawiają, że przy wszystkich mechanizmach obronnych przed miłością, jakie w sobie mam, czuję ogromny sens i wartość w robieniu tego, co robię.

CAŁY WYWIAD TU:

O męskości i rozmiękczaniu serca

W kategorii: Męskie sprawy

0 komentarzy do “O męskości i rozmiękczaniu serc – fragment wywiadu ze mną dla wydawnictwa Natuli”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane wpisy

Męskie sprawy

POZWÓL JEJ ZROBIĆ Z CIEBIE MĘŻCZYZNĘ

Tytuł jest kontrowersyjny i ostatnim razem, gdy go opublikowałem, wywołał falę sprzeciwu. Widocznie tak musi być. Uściślę: w mojej opinii w stawaniu się dorosłym mężczyzną (bo to mam na myśli pisząc “mężczyznę” — moją definicję dorosłości fizycznej, Read more...

INICJACJA

ZAGINIONA SZTUKA ŻAŁOBY

— „Jeśli nie opłakujemy tego, za czym tęsknimy, nie honorujemy tego, co kochamy. Jeśli nie opłakujemy tych, których straciliśmy, sami w jakiś sposób jesteśmy martwi.” Martin Prethel, Grief and Praise — Zanim zaczniesz czytać ten Read more...

Męskie sprawy

SERCE MÓWI SWOIMI SŁOWAMI

UWAGA: cały artykuł jest przetłumaczeniem cytatów i opracowań fragmentów książki Clintona Callahana pt. „Directing the power of conscious feelings”. „Jest różnica pomiędzy myśleniem a czuciem. Trudno nam zaakceptować czy znać tę różnicę, ponieważ w szkole Read more...