POWRÓT DO CYWILIZACJI 



MYŚLAŁAM, ŻE TEGO CHCĘ – Beata Piskadło

Myślałam, że tego chcę. Łatwości, pójścia do sklepu, żeby 'normalnie’ i 'po ludzku’ (czyli jak u nas i w cywilizowanym świecie) kupić rybę, ciastka czy na cokolwiek akurat mam ochotę, pójścia do kawiarni i picia cafe latte. Tych łatwych transakcji – ja Ci dam pieniądze, a Ty mi daj towar, albo usługę.
Północny archipelag Tonga. Tutaj przez kilka tygodni po przypłynięciu nie mogliśmy od nikogo KUPIĆ ryby. A łowili mężczyźni w wielu domach. Tutaj po prostu dzielisz się rybami, gdy złowisz więcej. Wszystkie dary i dzielenie się opierają się na relacjach.
Po czasie okazało się, że niektórzy sprzedają ryby, ale dotarcie do nich nam zajęło sporo czasu.
Nie ma usług, infrastruktury. Ludzie golą się i ścinają włosy we własnych domach, dla siebie nawzajem.
A tu siedzimy z małym M. i dużym M. w kawiarni na środkowym archipelagu Vavau ( to główne miejsce turystyczne Tonga, tu przypływa najwięcej jachtów z całego świata i wielkich statków pasażerskich) z pięknym widokiem na port, przy stolikach sami biali ludzie – tu się na nich, na nas mówi Palangi (Europejczyk). W pracy same tongijskie kobiety. Pijemy wymarzoną od dawna caffe latte i cappuccino. No i jest spoko. Jest smacznie. Ale nie ma szału, ekstazy, której spodziewała się moja głowa, gdy wyobrażałam sobie ten moment.
Wszystko jest wycenione. Wszystko jest na sprzedaż. Kawa. Podłączenie telefonu do gniazdka. Wi-Fi. Skorzystanie z toalety. Płacę  – wymagam. Płacę – nie muszę być w relacji, przynajmniej nie w tej prawdziwej.
Płaczę znów, łzy mi się leją po policzkach, bo od 3 dni jesteśmy już na innym archipelagu. Pożegnaliśmy naszą malutką wyspę-górę. Naszych gospodarzy i naszych przyjaciół. Nasz mały domek z blachy, zbudowaną przez nas i przyjaciół kuchnię zewnętrzną do gotowania na otwartym ogniu, mały prysznic z liści palm kokosowych przy tanku na wodę deszczową, ogród, gdzie zasialiśmy nasiona ogórków śremskich (Tata Marcin dał nam je tuż przed wylotem, wyrósł jeden krzak gigant z obfitymi małymi ogórkami, które zbierać już będą lokalne rodziny, które tam zostały).
Zasiać nasiona, żeby ktoś inny zebrał owoce.
Opuściliśmy naszą magiczną wyspę- dom przez prawie 5 miesięcy, na Pacyfiku. Wieloryby skaczące między falami, palmy pełne kokosów, spokój i ciszę i przyjaciół z wioski. Nie dowierzam, że to już koniec. Nie dowierzam, że już teraz tam nie wrócimy. Przez ostatnie miesiące to wszystko stało się takie normalne, codzienne, oswojone. Nasze.
No i koniec.
Kierunek Polska. Za dwa tygodnie będziemy już w Europie. Ze strachem, co dalej. Ze strachem przed szokiem kulturowym na własną kulturę. Ze strachem, że zapomnę i zapomnimy o tym wszystkim ważnym, co tu odkryliśmy i znaleźliśmy.
DWA ŚWIATY – Marcin Szot
Oto ona. Mam ją przed sobą. Tyle na nią czekałem. O niej marzyłem przez prawie siedem miesięcy na dzikich wyspach Niuas.
Filiżanka capuccino z ekspresu ze spienionym mleczkiem podana w kawiarni.
Wziąłem już kilka łyków.
I co?
Bardzo trudne doświadczenie.
Nie chodzi o samą kawę, jest w porządku, choć zupełnie nie wiem dlaczego, ze wszystkich rzeczy „cywilizowanego” świata najbardziej brakowało mi właśnie jej.
Przy stolikach siedzą tylko biali ludzie. Pochłonięci swoimi rozmowami z głowy do głowy, odtwarzaniem białego świata w kolejnym skolonozowanym raju.
W tle lecą amerykańskie przeboje – te same, które od lat lecą w kawiarniach i radiach całego świata.
Nasz synek kręci się, nie umie znaleźć miejsca w tej sterylności, sztuczności,  gdzie wszystko zdaje się mieć swój protokół i szufladkę. Usługują – tak, wybieram to słowo – im, nam, miejscowe kobiety.
Wszystko ma swoją cenę – jedzenie, woda, wi-fi, ładowanie telefonu.
Szok. Wszystko to wszystko spływa na mnie w jakiś wyolbrzymiony sposób, wzbiera we mnie i chce mi się wymiotować.
TO?! Właśnie TO?!
Ze wszystkich odpowiedzi na pytanie, co znaczy być człowiekiem, z tylu możliwości, odsłon, wlaśnie ta opanowała prawie cały świat i przy okazji zniszczyła przytłaczającą większość innych odpowiedzi i różnorodności życia na Ziemi?!
TO?!
W sercu wielka niezgoda we mnie na ten świat, na ten styl życia. Głębiej niemoc, rozpacz. Strach, że choć teraz, po tylu miesiącach życia w innym świecie, stoję na krawędzi współczesnej  kultury „Zachodu” i widząc, co tam sie dzieje, za chwilę wskoczę tam. Strach, bo nic innego nie znam, nie umiem, niz całkiem nieźle tam pływać.
Jak to powiedzieć, zeby nie wyjść na kolejnego histeryka, pesymistę, obłudnika, teoretyka od teorii spiskowej? (Bo przecież ona tyle możliwości stwarza i cudów,  z których ja też korzystam).
Że mimo żyjących w niej ludzi o dobrych intencjach, (anty) kultura „Zachodu” (modernizm, konsumpcjonizm, kult postępu, rozwoju, urbanizacji, optymalizacji, wolnego rynku kapitalistycznego, multi-kulti, hiperindywidualizmu, przyjemności, technologii, posiadania pieniędzy i rzeczy, itd.), który już jest niemal wszędzie na świecie, w którym żyjemy obecnie, od podszewki jest treningiem do bycia niewolnikiem kultury konsumpcji? Że u fundamentów tej kultury jest manipulacja, chciwość , egoizm, samotność, mania kontroli, odłączenie, nieuświadomiony lęk przed śmiercią i przed życiem, brak szacunku dla życia jako całości Istot – wiecej, niszczenie go w zawrotnym tempie.
I że to wszystko jest opakowane w poczucie jedynej właściwej drogi, prawdziwej kultury, najwyższej cywilizacji i formy ludzkości, nieuniknionego rozwoju, postępu, demokracji, wolności, itp.
I nie chcę powiedzieć,  że to, czego doświadczyliśmy na Tonga, to kultura, w ktorej chcę żyć i ze jest to odpowiedź chocby dla mnie. Zupełnie tak nie jest.
Po tej wyprawie nie wierzę, że jest coś takiego, jak wspaniala kultura, która jest odpowiedzią na nasze (czyli czyje?) problemy.
I jednocześnie niewiele już zostało czegoś, co nie byłoby „Zachodem” z domieszką folkloru. , lub „Zachodem” w przebraniu (jak np. Rynek rozwoju osobistego i „duchowości”).
Może jak to czytasz,  myślisz, „co za przesadzony dramatyzm” lub gorzej.   A może myślisz „wiem, wiem przecież”. W końcu tyle książek przeczytałaś, warsztatów,  terapii, ceremonii i praktyk za Tobą.
Ja twierdzę że nie wiesz. I ja też nie wiem. Że nawet nie przypuszczamy jak głęboko w naszym krwiobiegu i moze w kościach krąży trening, któremu nas poddawano większość życia. Jak głęboko nas to kształtuje i tworzy ramy świata,  w którym sie poruszamy. Nasze myśli, uczucia – wszystko!
I że większość „nowego” jest zrobione z tych samych materiałów i wyrasta z tych samych fundamentów.
Umęczeni, przebodźcowani, wracamy szkolnym autobusem z miasteczka na odległą wieś, gdzie gości nas rodzina przyjaciół z naszej Wyspy-Góry.
Już przy wyjściu z pojazdu spłycony oddech sam się pogłębia, a ciało się rozluźnia. Uff, nie ma tu tego szaleństwa!
Rozpalam ogień na feldze od samochodu (kuchenka naszych gospodarzy), otwieram starego kokosa i robię świeże mleczko – sposobami, którymi uczyłem się przez ostatnie miesiące. Beata gotuje pyszne jedzenie. Obok nas bawi sie kilkanascie dzieci,  z nimi Miki – głośno, brudno, spontanicznie, radośnie. Wokół biegają psy i świnie. Siadamy na macie na ziemi. Kolacją częstujemy naszych gospodarzy i najblizszych sąsiadów.
Za chwilę umyję sie w misce i położę spać na podłodze obok mojej i ich rodziny (z dziećmi 8 osób na 12 metrach kwadratowych – z czego połowę powierzchni zajmują rzeczy) w ich małym domku z blachy, w którym nas goszczą i dzielą się z nami tym, co mają – a my z nimi. Tak po prostu, prawie wcale nas nie znając.
I to jest tak dobre! Proste, przyziemne. Tak piękne i ludzkie.
Wiem, że u nas też to kiedyś,  nie wiem kiedy, było. I że choć to zatraciliśmy, jesteśmy w stanie jeszcze złapać tego odległe echo w sercu, gdy przestaniemy gonić ku „świetlanej” przyszłości.
I wciąż wyobrażam sobie , że gdy to czytasz, wydaje Ci się to jakąś abstrakcją. Dla mnie to esencja wielu miesięcy doświadczeń na Tonga i wglądów.
I czuję dużo wdzięczności za to doświadczenie – bycia w tych dwóch ekstremach tak blisko siebie. I czuciu tego, jak na to reaguje moje ciało,  serce, umysł.
A jednak wracamy.
Do czego? Z czym? Dla czego i kogo?
Czy będziemy potrafili tego nie zgubić? Nie wsiąknąć znów w to, skąd przyjechaliśmy?
Jak dzielić się skarbami i nie zrobić z tego kolejnego produktu na sprzedaż?
Jak pozwolić, żeby ta podróż naprawdę nas zmieniła?
Co innego jest możliwe?
Co dalej?
Nie mam pojęcia.
Z miłością,
Marcin, Beata, Miki
W kategorii: Teksty z Tonga

0 komentarzy do “POWRÓT Z TONGA DO CYWILIZACJI”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane wpisy

Teksty z Tonga

DZIEŃ Z ŻYCIA W WIOSCE

DZIEŃ W WIOSCE (NA POŁUDNIOWYM PACYFIKU) — — Leżymy z Beatką z głowami na progu naszej małej fale (chatki 2,5 x 3 m z drewnianym szkieletem i z blachy), patrzymy w gwiazdy, zmęczeni i szczęśliwi. Read more...

Teksty z Tonga

„WYSTARCZY” I ŁOWIENIE RYB NA TONGA

„WYSTARCZY” I ŁOWIENIE RYB NA TONGA – „Kiedy wystarczy? Kiedy możesz stwierdzić że pół miliona, milion wystarczy?” Film „Korporacja”. Pytanie do właściciela firmy Nike w kontekście wyzyskujących miejscową ludność fabryk ubrań w krajach trzeciego świata. Read more...

Teksty Inspiracje

O STRASZNYCH DECYZJACH, KTÓRYCH CHCEMY

O STRASZNYCH DECYZJACH, KTÓRYCH CHCEMY — Pomyśl sobie, że miałabyś teraz zostawić całe swoje życie, wziąć tylko rodzinę i pojechać na wiele miesięcy z biletem w jedną stronę do jakiegoś dziwnego królestwa dosłownie na drugim Read more...