Na samym początku mojej ścieżki (wiele lat temu) przez prawie dwa lata intensywnie pracowałem z roślinami, głównie z Ayahuaską. To był czas, gdzie jednocześnie byłem w intensywnej praktyce medytacji Vipassana. To był głównie dziki, piękny i szalony czas, podczas którego doświadczałem rzeczy, których w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że człowiek może doświadczać. Czas pięknych otwarć, głębokich wglądów pod zasłonę życia i widzenia tego, co możliwe. Złoty czas nastoletniości, jak się wydawało, którego nigdy nie miałem. Jednocześnie niebezpieczny dla mnie i dla innych – bo nie podlegał żadnej dojrzałej nawigacji i pełen był ściemy ubranej w piórka „duchowości”.
Przygoda skończyła się mocnym zderzeniem z moim cieniem, którym zupełnie nie potrafiłem (ani nikt inny wokół) nawigować bezpiecznie. To był koniec tamtej ścieżki i początek mojej obecnej ścieżki pracy.
Jednym z owoców tamtych czasów, są teksty, które pisałem prosto z Wewnętrznych Podróży. Wiele pięknych tekstów ze Źródła.
Ten jest esencją, najważniejszym tekstem z tamtych czasów. To o czym piszę, nie jest moim codziennym doświadczeniem i jednocześnie jest głęboko wyryte w świętym miejscu mego serca.
Zapraszam!
fot. Lane SMith/ Unsplash
—-
PIEŚŃ NA CZEŚĆ ŻYCIA
Koc. Tak strasznie zimno. Gdzie jest koc?!
Przerażenie wstrząsa moim ciałem. Macam dłonią w mroku. Ale tam, gdzie był koc przed chwilą, teraz jest mała czarna płachta. Przykryć się, odgrodzić, tylko tyle chcę. Jezusie, co za strach!
Hej, Brachu. Po co boisz się nocy? Po co boisz się życia? Po co boisz się siebie?
Jak to: po co?
Brachu. Rzeczy się dzieją. Przeżywaj. Zaufaj. Niech się dzieje. Gdy puszczasz, dzieją się cuda. Dzieje się życie.
I wtedy puszczam. Niech się dzieje. Strach znika. Leżę. Czarne ludziki tańczą. Zabierają mnie ze sobą.
W ustach czuję drobiny piasku, ziemię. Dreszcze rozrywają mi ciało. Jezusie! Atomy pulsują, każda cząsteczka ciała biegnie w swoją stronę.
Ale już się nie boję. Zaciśnięta dłoń puszcza koc. Niech się dzieje. Pokaż mi.
Uśmiech. O to chodzi.
Czuję piasek, kamienie w ustach. Ciemność znika.
Szarpnięcie. Nagłe. Wszystko dzieje się nagle. Trwa ułamki sekundy, ułamki wieczności. Pokaż mi!
Jestem.
Dlaczego tak rzadko o tym pamiętasz?
Jestem! Czuję zimno w palcach, ból w biodrze, swędzenie pod pachą. Ciepło w sercu, ucisk w piersiach. Oddycham! Uczucie, świeżość, powietrze, słowo przepływa przez mój nos, zahacza o płuca i wypełnia całe ciało. Jestem!
Jesteśmy. My, wszyscy.
Szukamy. Przekrzykując się do rana w zadymionych pokojach słuchając pulsującej muzyki i pijąc wódkę. Zasypiając samotnie na pustyni pod skrzącymi gwiazdami. Medytując w jaskiniach. Patrząc jak nasi najbliżsi odchodzą. Przyglądając się jak rosną nasze dzieci. Płacząc w nocy pustego pokoju. Wyjąc z radości do księżyca.
W mrocznych barach i piwnicach. W kościołach i meczetach. W szpitalach, biurach, redakcjach, stadionach, dzikich lasach i pustych ulicach. Zarzygani pod brudnymi mostami miast świata. Złączeni w objęciach na ciepłej trawie w majowym słońcu. Wpatrzeni w gwiazdy.
Szukamy. Desperacko. W rynsztokach, księgach, Internecie, alkoholu, psychodelikach, medytacjach, programach telewizyjnych, pieniądzach, seksie, związkach, miłości. Tu, tam, wszędzie. Na wszystkie sposoby.
Próbujemy tylko poczuć. Swoje istnienie na tej ziemi. Tylko tyle.
Szepczemy, krzyczymy: po co to wszystko? Po co tu jesteśmy?
Śpiewam. Dlaczego śpiewam tak rzadko?
I widzę niebo i gwiazdy. Widzę falujące oceany, góry, lasy, drzewa, kaskady fal w potężnych rzekach. Widzę ogniska w ciemności nocy. Tańczące istoty. Światło, śpiew, taniec, ziemia. Łączy się, splata, wibruje, pulsuje. Życie. Czuję jak historia człowieka płynie przeze mnie. W uczuciach. Bo tak było od początku. Od jaskini do betonowego bloku. Od przepaski na biodrach po garnitur. Od światła ogniska do energii atomowej.
Zawsze miłość, smutek, strach, radość, nienawiść, nadzieja, złość, rozpacz, szczęście. I wszystko, na co nie ma słów.
Wszystko, co nie potrzebuje formy. Wszystko, co zaczyna i kończy się w nas samych. Pulsuje, wibruje, wiruje, zmienia się, pojawia się i rozpływa w dzikiej podróży naszego życia.
I to wszystko tak piękne! Tak rozrywająco piękne. Tak piękne, że trudno w to uwierzyć. Jeszcze trudniej to wytrzymać.
Tylko puść to. Puść. Niech to wszystko płynie przez ciebie. Po prostu doświadczaj, żyj, ucz się. Gdy puszczasz, dzieją się cuda. Dzieje się życie. Dzieje, się jak chce.
Niech płynie. I mija.
Bo wszystko mija.
Kwiaty rozkwitają, a potem śpią zasypane śniegiem. Imperia podbijają światy i znikają w kurzu nowych wojen. Światy piętrzą się i rozpadają z hukiem. Miłość pojawia się i zostają po niej kartki zmiętego papieru i wersy zapisane drżącą ręką. Słońce zostawia swoje dzieci pod opieką nocy i wraca ze śpiewem ptaków. Twarze schną po łzach. Ból rozpuszcza się w tańcu. Nawet blizny kiedyś wchłonie ziemia. Przemijamy. Rodzimy się, umieramy. Śnimy i budzimy się. Padamy na kolana i znów wstajemy.
A my?
Kiedy radość, to do końca świata.
Kiedy rozpacz, to do końca świata.
Chcemy się obeżreć i resztę poupychać po kieszeniach zanim wyjdziemy.
A przecież jesteśmy tylko gośćmi na tym balu.
Puść. Puść! Niech się dzieje!
Śmieję się. Wszystko to przepływa przeze mnie. Bez znieczulenia. Boże, jak dobrze jest żyć!
I śpiewam. Bo tak wspaniale jest śpiewać.
Heeejaahuuuu! Iiiihaaaaa!
To Wielka Pieśń Na Cześć Życia. Bo leżę, śmieję się, śpiewam. Tu, teraz. I każdą komórkę mojego ciała wypełnia radość i wdzięczność. Za cały pakiet. Takie wychodzące z serca jak lawa z Wezuwiusza, wypełniające mnie jak woda dzban, pędzące w niebo i grzmiące tam jak odrzutowiec, wielkie, wieczne DZIĘKUJĘ!
Za wszystkie wschody i zachody słońca. Góry, lasy, jeziora i rzeki. Za to, że mogę wyć do księżyca i śpiewać gwiazdom. Ze mogę oddychać. Że mogę tańczyć na ulicy i odbijać się w nieskończonej liczbie luster twarzy. Za wszystkie poranki, kiedy budzę się i znowu wiem, że jestem. I za te, kiedy czuję ciepło dotyku drugiego ciała. Za cudne ludzkie oczy, w których odbija się wszechświat. Za to, że jeśli chcę, mogę kochać każdy atom w nieskończoności. I za dziewczyny w letnich sukienkach. Za to, że miałem tyle szczęścia, żeby móc patrzeć na jej uśmiech. Za to, że mogłem mówić „kocham” i wiedzieć, że to prawda. Za nasz pot, który wsiąkał w prześcieradła.
Za wszystkie łzy, blizny, wypalone papierosy, przepite noce i dni, kiedy wolałem nie żyć.
Bo choć to wszystko czasem jest tak kurewsko trudne, zawsze warto.
Nawet za to, że mogę zazdrościć i cierpieć. Że mogę popełniać błędy aż do skutku. Że mogę uczyć się, rosnąć, dojrzewać, odkrywać siebie i pomagać innym.
Że zaczynam rozumieć, że najwięcej, co mogę zrobić w życiu, to być po prostu sobą. Z momentu na moment. Silny, słaby. Radosny, smutny. Ludzki. Dać temu wszystkiemu przemijać. Minuta po minucie. Dzień po dniu. A to chyba najtrudniejsze ze wszystkiego. Puszczać. I żyć bez znieczulenia.
Za to wspaniałe ciało, które zestarzeje się, pokryje zmarszczkami i w końcu się rozpadnie.
Za to, że jeszcze wszystko i więcej przede mną.
Hejaaahiijuuuhu!
Dzięki za te kilka ziarenek piasku, które dostałem, zanim moje kości wchłonie ziemia i rozniesie je wiatr we wszystkich kierunkach świata. Za tę dziką, szaloną podróż na tej ziemi, którą nazywamy życiem.
O Jezusie, Buddo, wszyscy Bogowie i cała reszto! Nieustające dzięki!
Hułahijuhu!
Uśmiech. A reszta jest Twoim wyborem.
I po to właśnie?
Uśmiech. Cisza.
I to wszystko prawda?
Uśmiech. Sam zdecyduj.
0 komentarzy do “Pieśń Na Cześć ŻYCIA”